Rozdział naprawdę długi, tak że mam nadzieję, że jakoś przez niego przebrniecie. W nawiasie kwadratowym coś w stylu przypisu; już mi się nie chciało bawić w gwiazdki. x
Louis
Krążyłem nerwowo po salonie, zastanawiając się, co robić.
Co prawda Harry i Julie już się pogodzili, ale tę sytuację trzeba jakoś rozwiązać. Ta cała Monica... czy jak jej tam.. musi się przyznać, że kłamała i już ja o to zadbam. Ale jak?
- Lou, przestań się kręcić - zganiła mnie Grace, podnosząc wzrok znad czytanej książki.
- Myślę o Harrym i Julie - odparłem, drapiąc się po pokrytej zarostem brodzie i usiadłem koło niej.
- Dlaczego się rozstali? - spytała. - Też mnie to zastanawia. Ale przecież już jest ok. Rozmawiałam nawet dzisiaj z jej szefem. Powiedział, że...
- Szef! - krzyknąłem z emfazą. - Szef, tak! Szef! - Poderwałem się z kanapy.
- Ale o co...? - zaczęła Grace, lecz nie dałem jej dokończyć, wpijając się w jej usta na dwie sekundy.
- Kocham cię, skarbie. Będę pod telefonem. Nie martw się.
"Zgarnąłem" urządzenie z komody, po czym, najszybciej jak mogłem, zmieniłem buty i wybiegłem z mieszkania.
Już wiedziałem, co robić.
*
Zapukałem energicznie do drzwi gabinetu samego Zayna Malika, po czym zdecydowane: "Proszę!" upewniło mnie w przekonaniu, że mogę wejść, dlatego śmiało wkroczyłem do środka.
- Cześć - przywitał się.
- Cześć.
Widziałem tego faceta może dwa razy w życiu, na urodzinach Julie, ale nie wyglądał na starszego ode mnie i w sumie mówiliśmy sobie na "ty".
- Siadaj. Co to za pilna sprawa?
Zacząłem streszczać mu całą historię, ale moje wrodzone gadulstwo nie pozwoliło mi skończyć tej opowieści w czasie krótszym niż dziesięć minut.
- Teraz rozumiesz? - zapytałem rozentuzjazmowany. - Musimy ją znaleźć. Ta dziewczyna zniszczyła życie Hazzie, a potem prawie też Julie. Musi to naprawić. A później wszystko będzie okej.
Brunet podrapał się po brodzie w zamyśleniu, co przypominało mi nieco samego siebie.
- No wiesz... - zaczął po chwili niepewnie. - Tutaj chodzi też o Julie. Harry to spoko gość i ja wcale tego nie kwestionuję, ale ta dziewczyna może równie dobrze to wszystko potwierdzić, a wtedy Julie będzie cierpieć jeszcze bardziej. Po pijaku robi się różne głupie rzeczy. Sam wiem.
- Ja za to znam Harrego od dwudziestu lat, wychowywaliśmy się razem. Jestem pewien - położyłem nacisk na słowo "pewien" - że on by czegoś takiego nie zrobił.
- A jeśli tak? Wybacz, Louis, ale w moim zawodzie rozważa się każdą okoliczność.
- Okej. W takim razie ja najpierw pogadam z tą dziewczyną. Jeżeli to potwierdzi, wtedy sam porozmawiam z Harrym, a on niech robi z tym, co chce. Zgoda?
- Zgoda. Zobaczę, co się da zrobić.
- Mam tyko jedną prośbę.
- Jaką?
- Ani słowa Harremu czy Julie, dopóki to się wszystko nie rozwiąże.
- Jasne.
* * *
Julie
Popatrzyłam z rozczuleniem na Brada i Zoey. Ona siedziała mu na kolanach kanapie; on trzymał ją mocno i chichotał, całując w szyję, kiedy go odpychała, bo wiedziała, że patrzę.
Nie sądziłam, że ich miłość może przetrwać tak długo, a przecież są razem już od ośmiu miesięcy. Brad to naprawdę opiekuńczy i wspaniały chłopak. Ideał dla Zoey. Po cichu cieszyłam się też, że nieco odciągnął ją od książek, które do tej pory były całym jej życiem. Uwielbiali go wszyscy. Stety i niestety, bo pod tym "wszyscy" kryje się również kilka milionów stale rosnącej liczby fanów i fanek. Niesamowite, że sława go ani trochę nie zepsuła.
- Brad! - odepchnęła go po raz kolejny, robiąc przy tym naburmuszoną minę.
- Nie dąsaj się, księżniczko. Chcę tylko buzi. No zlituj się.
- Idź mi! - parsknęła, bezskutecznie próbując wydostać się z uścisku jego ramion.
- Zoey - westchnął patetycznie, przykładając prawą dłoń do serca - you're breaking my heart. Almost like Cecilia. [To takie nawiązanie do piosenki The Vamps - "Cecilia, you're breaking my heart" ☺]
Uderzyła go dłonią w tors.
Pod wieloma względami ta sytuacja przypominała mi mnie i Harrego. On też czasami zachowywał się jak pięcioletnie dziecko.
- Przestań się wiercić, bo cały poobijany będę - żachnął się szatyn - a przecież muszę jakoś wyglądać na zdjęciach z fankami.
- Ja ci dam zdjęcia, głupku! - Chwyciła poduszkę i zaczęła go nią okładać. - Ja ci dam zdjęcia!
Nagle sytuacja się odwróciła, bo chłopak chwycił mocno jej nadgarstki, wytrącając z dłoni "broń", po czym naparł na jej wargi, aż momentalnie się zaczerwieniła. Wyszłam do kuchni, żeby im nie przeszkadzać.
Krążyłam po kuchni, robiąc obiad, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Halo? - odebrałam, uprzednio wyciągnąwszy urządzenie z kieszeni. - Cześć, Lou.
- Cześć. Julie, Harry ma jeszcze lekcje?
- Zoey jest w domu, ale on jeszcze siedzi. - Spojrzałam na zegarek. - Zaraz kończy.
- Okej. A możesz go ściągnąć?
- Um... Ale tak teraz? Po co? Gdzie?
- To pilne. Za czterdzieści minut w kawiarni "Black rose".
Rozłączył się, a ja ze zdziwieniem schowałam urządzenie z powrotem do kieszeni spodni.
Jeszcze przed błyskawicznym wyjściem z domu zerknęłam w lustro, przesuwając dłonią po brzuchu. Nie mogłam się oprzeć. Odkąd zorientowałam się, że jestem w ciąży, co chwila obserwowałam swoją sylwetkę i już słyszałam w wyobrażni ten tupot małych stópek po podłodze za parę lat. Mały dzidziuś. Mój i Harrego.
Szybko przywróciłam się do porządku i zbiegłam na dół, a następnie do samochodu.
Wbiegłam do szkoły, gdzie w najlepsze panowała przerwa. Pospiesznie odnalazłam klasę Harrego. Drzwi były uchylone, więc zajrzałam. Szatyn stał przy biurku, opierając się o nie pośladkami i tak tłumaczył stojącym przed nim dwóm blondynom:
- Hiperbola to wyolbrzymienie... Na przykład: „Pęknąć ze śmiechu” albo „Zjeść konia z kopytami”. Eufemizm natomiast to niepowiedzenie czegoś wprost, „udelikacenie”. Na przykład kiedy zamiast powiedzieć: „umarł”, mówimy: „zasnął snem wiecznym”.
- Czyli to takie antonimy? - spytała jedna z blondynek.
- Tak, można tak powiedzieć.
Ugh... Nawet ja ze swoim geograficzno-biologiczno-historycznym umysłem odróżniałam hiperbolę od eufemizmu. Gówniary. Lecą na niego.
Poczułam się prawie jak ofiara ze swoim brakiem makijażu, dżinsową koszulą, bordowymi rurkami i okropną szramą przy tych uczesanych i ubranych w drogie ciuchy dziewczynach. Ich makijaż do szkoły był mocniejszy niż mój na imprezę. Zoey mówiła o takich: "Szturchnij to, a podłoga się zawali pod ciśnieniem tego tynku, jak zleci im z ry... twarzy". Ja nie oceniam, ale mogłyby przestać, do cholery, odgarniać te włosy i szczerzyć się do mojego narzeczonego.
Spokojnie, Julie, masz nad nimi przewagę:
1. Harry jest twój.
2. Nosisz jego dziecko.
3. 1
4. 3
Przyjrzałam się bliżej Harremu, przez co ogarnął mnie kolejny atak złości. Miał na sobie błękitną koszulę z rozpiętymi dwoma guzikami, a jego tatuaż z jaskółkami był lekko widoczny.
Grabisz sobie, Styles. Ten widok jest zarezerwowany dla mnie. Niech cię. Gdybym miała takiego nauczyciela, to sama bym się na wszystkie dodatkowe zajęcia zapisała. Oj, Styles. Nienawidzę cię prawie tak samo, jak cię kocham.
Wtedy blondyny podziękowały mu i oddaliły się, a Harry spakował się i wyszedł z sali. Dopiero wtedy mnie zauważył. Geniusz.
- Cześć, kochanie. O co chodzi?
Cmoknął mnie w usta, a wtedy ja ze zwycięskim uśmiechem satysfakcji zerknęłam w stronę blondyn. Zrobiłam to ukradkiem, ale Styles i tak zauważył.
- Serio jesteś zazdrosna o nie?
- To ty chyba jesteś ślepy, skoro nie widzisz, że na ciebie lecą.
- No to chyba jestem.
- Taki przystojny, a taki nawiny... - westchnęłam sarkastycznie.
- Oooo... Czyżbym właśnie po raz pierwszy w życiu usłyszał od pięknej pani komplement? - Zasłonił usta dłonią w teatralnym geście.
- Ta druga część nim nie była. Jak zwykle słyszysz, co chcesz. Dalej. - Szturchnęłam go. - Zabieraj swój seksowny tyłek. Za pół godziny mamy być w "Black rose".
- Po co?
- Louis coś chce. Ponoć to pilne.
- Poczekaj.
Wpił się w moje wargi na kilka sekund, a gdy się ode mnie oderwał, zobaczyłam grupkę kolegów Luke'a (w tym samego blondyna) przechodzących obok.
- Serio? - zapytałam. - Jeszcze ci nie przeszło? Myślisz, że ktoś poleci na oszpeconą babę w ciąży?
- Przezorny zawsze ubezpieczony, kochanie - odparł, na co nadęłam wargi.
*
Harry
Wpuściłem Julie do kawiarni przed sobą, po czym wszedłem, rozglądając się w poszukiwaniu Louisa. Dostrzegłem go po kliku skenudach. Nie był sam. Podeszliśmy do niego, a wtedy nagle zamarłem na widok jego towarzyszki moje serce delikatnie przyspieszyło z nerwów. Zatkało mnie. Zwyczajnie mnie zatkało. Monica? To nie była ta sama osoba co parę lat temu. Ta miała na sobie zwykły, szary sweterek, włosy związane w kuca i prostą grzywkę niedbale opadającą na czoło.
Julie też jej się przyglądała, a blondynka przyglądała się jej. Zauważyłem, że szatynka nieco się spłoszyła, widząc, z jakim zaciekawieniem ta druga przypatruje się jej bliźnie, dlatego delikatnie położyłem rękę na jej biodrze, przyciągając ją do siebie z zamiarem dodania jej nieco odwagi.
- Monica? - zapytałem. - Co ty... tu robisz?
- Ma wam coś do powiedzenia - wycedził Lou.
Usiedliśmy na krzesełkach stojących naprzeciwko.
- Harry... - zaczęła z pewną nostalgią - nic się nie zmieniłeś... Nawet sposób chodzenia masz ten sam... A ty jesteś Julie, tak? - Szatynka niepewnie skinęła głową. - Jak sobie pomyślę, że to wszystko przeze mnie... - Spojrzała na bliznę dziewczyny. - Przepraszam... Harry, ty... naprawdę niczego złego mi nie zrobiłeś... Ja to wszystko wymyśliłam... To było takie puste... Przepraszam... Nie sądziłam, że to aż tak wpłynie na twoje dalsze życie... Nawet teraz... - Spojrzała na Julie. - Nie wiedziałam, że Peter jest tak nieobliczalny... Przepraszam. Przepraszam was wszystkich. To nie wymaże przeszłości, ale... myślę, że życie dość mnie ukarało. - Odruchowo naciągnęła rękaw swetra, a ja dopiero wtedy zauważyłem dość spore siniaki na jej rękach. Niezgrabnie otarła łzy. Julie też płakała. Nagle i niespodziewanie chwyciła obie dłonie blondynki.
- Ktoś cię bije? - zapytała.
Cała Julie. Chciała pomóc wszystkim, a sama miała większe problemy, z którymi nie dawała sobie rady. No ale od czego ma mnie?
- Nie... Ja się tylko uderzyłam... Dajcie mi już spokój...
Wybiegła z kawiarni, a wtedy Julie zasępiła się.
- Harry, ona ma problem - oznajmiła ze śmiertelnie poważną miną.
- Już zapomniałaś o swoich? - zapytałem, przenosząc ciężar ciała na oparcie krzesła. Dopiero wtedy poczułem, ile ze mnie spadło. Już nie byłem domniemanym gwałcicielem.
- Harry! - Potrząsnęła moim ramieniem błagalnie. - Ją ktoś bije! Naprawdę cię to nie rusza?
- A ciebie tak? Tyle się przez nią nacierpiałaś i jeszcze ci jej żal?
- Harry, jesteś... nieczuły... okropny... - Łzy ciekły po jej twarzy. - Ją ktoś krzywdzi, nie rozumiesz? - Potrząsnęła rękawem mojej koszuli mocno.
W uszach zadzwoniły mi słowa ginekologa: "Rozstrojenie emocjonalne i huśtawki nastrojów są w tym stanie normalne. Mogą nawet wystąpić objawy depresji".
- Kochanie, nie denerwuj się, bo ci zaszkodzi. - Czule pogładziłem jej dłoń.
- Nie...nawidzę cię... - wychlipiała - jak możesz...
- Spokojnie. Wszystkim się zajmę - odparłem, kojąco gładząc jej dłoń.
Przytuliłem ją ostrożnie, a wtedy Louis wstał, pokazując na obrączkę.
- Cześć - rzucił na pożegnanie.
- Cześć, cześć - odparłem.
* * *
Julie
Jechałam powoli, szukając wzrokiem odpowiedniego numeru. 34b, 36a... O, jest. 36b. Zaparkowałam samochód przy chodniku i wysiadłam z pojazdu.
Wiedziałam, co muszę zrobić, lecz gdy tylko stanęłam pod drzwiami rodzinnego domu Hazzy, cała odwaga mnie opuściła.
Jesteś mu to winna, Julie.
Zakołatałam. Pół minuty później otworzyła mi przyjaźnie wyglądająca szatynka o zaraźliwie szczerym uśmiechu. Zapewne jego mama, pomyślałam.
Kobieta udawała, że wcale nie widzi mojej szramy, ale ja widziałam jej wzrok uciekający w tamtym kierunku. Nie miałam jej tego za złe. Przez te kilka miesięcy zdążyłam się już przyzwyczaić do tych ciekawskich spojrzeń w tamtym kierunku.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Dzień dobry. Pani do kogo?
Wyciągnęłam dłoń w jej stronę, którą ona niepewnie uścisnęła.
- Nazywam się Julie Spencer.
- Anne Twist. O co chodzi?
Puściłam jej rękę, po czym wyjąkałam:
- Ja... - Nabrałam powietrza w płuca. - Jestem narzeczoną pani syna...
Wtem kobieta zasłoniła usta dłonią, a w jej oczach błysnęły łzy.
- Harry... - wyszeptała. - Wejdź, proszę.
Wpuściła mnie do środka i posadziła na kanapie w salonie.
- Napijesz się czegoś? - spytała.
- Nie, dziękuję - odparłam. - Chciałam tylko... porozmawiać.
Usiadła obok mnie.
- Co u niego? - zadała pytanie niepewnie. - U... mojego syna?
- On... nie wie, że tu jestem. Twierdzi, że nie powinnam w tym stanie prowadzić - delikatnie dotknęłam dłonią brzucha - ale ja musiałam przyjechać. Wiem, dlaczego pani nie utrzymuje z nim kontaktu... Kiedy się o tym dowiedziałam... Byłam w szoku. Naprawdę. Kilka miesięcy temu... - Przymknęłam oczy. - ...próbowano mnie zgwałcić... Stąd to. - Potarłam palcami bliznę. - Zrobił mi to były chłopak tamtej dziewczyny, którą Harry ponoć... Proszę pani, ja... przyjechałam tutaj, żeby powiedzieć, że to nieprawda. Harry nic nie zrobił. Odnaleźliśmy, a właściwie mój przyjaciel odnalazł, tamtą dziewczynę i ona po tylu latach przyznała, że do niczego nie doszło. Kłamała.
Po policzkach kobiety spłynęły łzy. Podparła łokcie o kolana i zaczęła się kołysać z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Harry... Jak mogłam mu nie wierzyć? Mój synek...
- Proszę, niech się pani nie obwinia... Ja też mu nie uwierzyłam... Rozstałam się z nim nawet... Też się od niego odwróciłam...
Pani Anne uniosła zapłakaną twarz, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
- Proszę, Julie... Zawieź mnie do niego. Muszę z nim porozmawiać.
Skinęłam głową, przełykając łzy.
Wszystko się układało. Czułam to.
____________________________________________________________
Nawet nie wiem, jak skomentować ten rozdział. Tak długo się ociągałam z dodaniem go, a jest tak beznadziejny, że... przepraszam. Te skoki z perspektywy na perspektywę... Ech... Może Wam się spodoba bardziej niż mnie. Przepraszam za błędy i tym podobne, ale siedzę z 38st. gorączki i nie mam nawet siły ich poprawiać.
Epilog wkrótce. :)
Pozdrawiam. xxx